Jak nauczyłam się języka włoskiego

Karol V HabsburgW ramach akcji #MiesiącJęzyków na blogach kulturowo-językowych przez cały wrzesień pojawiają się wpisy o różnych językach. Pierwszy mój wpis w ramach akcji dotyczył francuskiego i jeśli go przegapiliście to zajrzyjcie tutaj.

Dziś wypada giornata italiana (dzień włoski) i z tej okazji pomyślałam, że opisze wam w jaki sposób nauczyłam się włoskiego (o ile 😉 i dokąd mnie to zaprowadziło. Uwaga, sporo prywaty, wspomnień i nostalgii :-).

Dawno, dawno temu, w odległym 2003 roku wyjechałam do Belgii na słynny europejski program Erasmus, z którego po prawie roku wróciłam z… adresem e-mail pewnego Włocha. Od tego się zaczęło.

mj-patroni-medialni-1Czas mijał. Mój francuski był coraz lepszy :-), to właśnie w tym języku się komunikowaliśmy z Patrickiem, bo to o nim mowa. Po powrocie zapisałam się też na kurs angielskiego, żeby móc w cv wpisać sobie chociaż to B2. Jednak.. W październiku 2005 roku, po pierwszej wizycie we Włoszech, stwierdziłam, że może pouczę się też włoskiego? Co mi szkodzi? Język ładny, podobny do francuskiego, chyba nawet łatwiejszy, powinnam dać radę. Zapisałam się na kurs w szkole językowej w moim mieście. To był mój ostatni rok studiów i w sumie miałam dużo czasu :-). Kurs był dobrym rozwiązaniem, ale ja nie miałam wtedy żadnych wymagań poza opanowaniem podstaw. Przyznaję, że nie przepadam za nauką w grupie, wtedy jakoś dałam radę. 

W czerwcu 2006 roku obroniłam pracę magisterską i wyjechałam do Francji. Na chwilę, na kilka miesięcy. Od dwóch lat pisaliśmy i widywaliśmy się z Patrickiem tak często jak się dało. Pisałam czasami maile po włosku, ale zawsze rozmawialiśmy po francusku. We Francji chciałam kontynuować naukę włoskiego, więc znalazłam sobie nauczycielkę i chodziłam do niej na lekcje. To był hardcore! Barbara na pierwszych zajęciach uraczyła mnie nowelą z początków XX wieku słynnego włoskiego dramaturga Luigi Pirandello „Il fu Mattia Pascal”. Powiedziała, że to świetna metoda na opanowanie języka. A ja jej uwierzyłam i ślęczałam z książką i słownikiem, próbując zrozumieć o co chodzi. Wtedy odkryłam też włoski czas przeszły passato remoto, o którego istnieniu nie miałam pojęcia! Nic dziwnego, na północy Włoch się go praktycznie nie używa. Tylko, że moja nauczycielka była z południa :-).

keep-calm-and-parla-italiano-2

Paryż na dłuższą metę okazał się nie dla mnie. Chociaż przyjeżdzałam do miasta zakochanych wcześniej przez 10 lat, jako turystka, nie wytrzymałam życia jako mieszkaniec. Może dlatego, że mieszkałam na przedmieściach, francuska biurokracja była zabójcza, a rynek pracy był wtedy jeszcze zamknięty dla Polaków? Już wtedy chodziła mi po głowie własna działalność gospodarcza.

Mojemu zleceniodawcy było wszystko jedno czy fakura będzie z Francji czy z Włoch i doszłam do wniosku, że druga taka szansa na przeprowadzkę do Włoch mogła się już nie trafić. 

To była najbardziej szalona decyzja w moim życiu! Ale… po ponad dwóch latach latania, jeżdzenia i pisania postanowiliśmy, że gdzieś na chwilę osiądziemy. Z logistycznych i praktycznych względów padło na Aostę. I tak 31 października zjawiłam się w sercu Alp.

Po przyjeździe okazało się, że mój włoski to klapa, ale mówiłam po francusku i to mi ratowało tyłek 😀. Zabrałam się za naukę, ale… lwią część dnia zabierała mi praca w domu, Patrick mi nie pomagał (albo moim zdaniem za mało ;-), motywacja też była nie za duża. Jednym słowem szło mi opornie.

chmura

Dorwałam jakiś intensywny kurs finansowany z Europejskiego Funduszu Społecznego, z osi dla imigrantów i chodziłam trzy razy w tygodniu na zajęcia. Kurs był średni, poziom raczej niski, ale motywował mnie do samodzielnej nauki w domu. My w międzyczasie cały czas rozmawialismy po francusku. Jakżeby inaczej :-)?

Jednak siłą rzeczy po jakimś czasie mój włoski zaczynał być już całkiem przyzwoity. Przyczynił się do tego fakt, że Valle d’Aosta nie do końca była tak dwujęzyczna jaką mi sprzedał Patrick 😉. Zaczęłam używać włoskiego w codziennym życiu, w barze, w kontaktach z nowo poznanymi ludzmi. Nie mówiłam jednak dobrze i często zapominałam o rodzajnikach.

W międzyczasie odkryłam włoskie wydawnictwo Alma, które specjalizuje się w książkach do nauki języka włoskiego dla obcokrajowców. Zakupiłam kilka z nich, w tym Italiano per economisti oraz Grammatica avanzata della lingua italiana (B1 – C1). Podczas pobytu w Polsce szarpnęłam się też na czterotomowy słownik polsko-włoski i włosko-polski. Uznaję, że to był jeden z lepszych zakupów jeśli chodzi o język włoski. Nie pisałam wam, że uwielbiam przeglądać, czytać, podkreślać, zakreślać i przepisywać słowniki :-)?

Słownik polsko wloski

Zaczęłam rozglądać się za pracą na miejscu. Co prawda moja praca na zlecenie podobała mi się, ale pracowałam w domu, a to ograniczało moją asymilację. Mieszkałam tu, ale jakby nie do końca. Co mi szkodziło spróbować?

W 2007 roku nie było jeszcze kryzysu i ofert pracy było sporo. Przed wakacjami poszłam na rozmowę o pracę (była to w sumie trzecia), która trwała 3 godziny! Frafiłam na bardzo gadatliwego przyszłego szefa. Uff, na szczęście szukali kogoś ze znajomością francuskiego (to był mój największy atut, bo francuski miałam w małym palcu) i rozmowa odbyła się głównie w tym właśnie języku. Przyjęli mnie :-).

Byłam zestresowana, bo wiedziałam, że do września będę musiała podszkolić też włoski. Co prawda klienci byli we Francji, ale dostawcy już we Włoszech, a trzeba rozmawiać i z tymi i z tymi. Ruszyła machina szkolenia włoskiego: masa nowych słówek z zakresu designu, mebli, drewna, podukcji. Wtedy uratowały mnie fiszki, które sama sobie zrobiłam z całym tym nowym słownictwem, które miałam opanować. Mała karteczka, a na niej z jednej strony słowo po polsku i francusku, z drugiej po włosku.

Tommy Lasorda

Od września spędzałam codziennnie 8 godzin w biurze z Włochami i chociaż mówiłam już dobrze to musiałam cały czas szlifować pisanie. Na szczęście pod tym względem zawsze mogłam liczyć na pomoc kolegów w pracy.

Czułam niedosyt. Mieszkam w dosyć zapyziałym miejscu jeśli chodzi o niektóre sprawy (w tym naukę włoskiego) i po zakończeniu kursu dla imigrantów region nic więcej mi nie oferował. Oczywiście, że mogłam czytać ksiązki, rozmawiać itp., itd., ale ja jestem z tych co muszą czuć bat nad głową, mieć jakiś cel. Jeszcze w 2007 roku znalazłam mastera z zakresu funduszy europejskich (dziwnie to zabrzmi, ale tematya pomocy unijnej od zawsze mnie fascynwała, po tym jak w Polsce miałam okazję pracować przy projekcie z UE). O ile kurs, bo trudno to nazwać było masterem, kosztował masę kasy, o tyle poziom był zatrważająco kiepski. Włoski jednak podszkoliłam :-D.

Nadal było mi mało.

Zmotywowana przez koleżankę w 2008 roku postanowiłam zapisać się na studia na tutejszym Università della Valle d’Aosta. Mieli kierunek podobny do tego, który ukończyłam w Polsce, więc była szansa, że uznają mi trochę kredytów ECTS i wpiszą na wyższy rok. Ruszyła machina pt. dichiarazione di valore mojego polskiego dyplomu. Po uzyskaniu niezbędnych dokumentów, nocach spędzonych na tłumaczeniach opisów poszczególnych przedmiotów i negocjacjach z szefem wydziału, wpisano mnie na 3 rok, czyli ostatni.

Z 32 przedmiotów uznano mi 16. Połowa jednak była nadal przede mną! Zostały mi do zaliczenia same „sympatyczne” egzaminy: m.in. prawo administracyjne, finansowe, karne, dwie ekonomie. I co ciekawe również informatyka, w ramach której na zaliczenie miałam stworzyć blog. To było w 2010 roku i zapaliłam się do tego pomysłu, ale.. po zaliczeniu przedmiotu dodałam jeszcze kilka wpisów i projekt padł. Wtedy chyba nie byłam gotowa na blogowanie :-). Blog Europa per tutti jest po włosku i nadal wisi w internetowej przestrzeni.

Włoskie poszukiwania wlasnej drogi... przez call center. Film Paolo Virzi z 2008 roku.

Włoskie poszukiwania wlasnej drogi… przez call center. Film Paolo Virzi z 2008 roku.

Studiowałam i pracowałam, nie było mowy o uczęszczaniu na zajęcia w ciągu dnia, na szczęście na moim kierunku działały zajęcia wieczorowe i udawało mi się na nie chodzić. Studia zdecydowanie polepszyły moją znajomość języka, przede wszystkim dlatego, że zaczęłam mieć pojęcie o słownictwie tecznicznym: ekonomicznym czy prawniczym. Przyznaję, że sama nie miałabym takiej motywacji do nauki w domu. Przymus nauki do egzaminu robił swoje :-).

W 2009 roku podeszłam do pierwszego konkursu, aby pracować w administracji regionu. Selekcja była na temat, który był mi bliski, poza tym byłam świeżo po egzaminach z prawa administracyjnego, pomyślałam, że reszty się douczę (była cała litania) i podejdę do konkursu. 2 egzaminy pisemne i jeden ustny. Udało się. Byłam 2, zatrudnili 7 osób, wszystkie, które przeszły selekcję. Myślę, że już wtedy mój włoski był na podobnym poziomie co francuski. Nie miałam problemów ani z pisaniem, ani z rozmową. Czułam się wspaniale. Przede wszystkim dlatego, że udowodniłam sama sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych :-). Wystarczy mieć dużo czasu i nie mieć dzieci ;-D.

Jedna z moich pierwszych książek przeczytanych w całości po włosku.

Jedna z moich pierwszych książek przeczytanych w całości po włosku.

Złożyłam wymówienie w starej pracy, na początku 2010 roku zaczęłam nową, a w międzyczasie nadal studiowałam i tylko nie widziałam końca. Jako wisienkę na torcie zostawiłam sobie na koniec egzamin z Scienze della Finanza, czyli cały system podatkowy we Włoszech i dodatkowo ten oddzielny, z uwagi na specjalny status regionu, obowiązujący w Valle d’Aosta. Zdałam. To był wrzesień 2010 roku, ostatni egzamin miałam za sobą, uff. Obiecałm sobie, że już więcej się na żadne studia nie zapiszę, przyznaję, że wykończyło mnie to trochę. Przez ponad 2 lata jak czytałam książkę nie związaną ze studiami to miałam wyrzuty sumienia.

A czytałam, a jakże! Przyznaję, że jedną z pierwszych przeczytanych w całości książek był nie „Il fu Mattia Pascal”, ale „L’altra donna del re”. Oglądałam również filmy po włosku, wtedy miałam sporo czasu na kino, a tym który zapadł mi w pamięci był „Tutta la vita davanti” o poszukiwaniu siebie i realiach pracy w call center w Rzymie. Jesli nie widzieliście to polecam:

Włoskiego już się nie uczę, co nie znaczy, że znam język Dantego perfekcyjnie. Po prostu już mi się nie chce :-D. Po tylu latach moja uwaga zwróciła się w innym kierunku, zgadnijcie w jakim?

Robert Stiller

Na zakończenie napiszę wam to co mi pomogło w nauce włoskiego:

  • Przełamanie strachu przed mówieniem. Wiedziałam, że mówię niegramatycznie i to mnie blokowało. Dodatkowo mieszkając w Valle d’Aosta mimo wszystko mogłam dogadać się po francusku i to też było hamulcem w nauce. Jak przełamałam strach? Powiedziałam sobie, że jak nie zacznę to nigdy nie ruszę do przodu, nie znajdę fajnej pracy, nie poznm ludzi, będę się zawsze czuła wykluczona. Podziałało.
  • Słuchanie. Do dziś jak słysze radio24 (działa również online) to przypominają mi się początki nauki. Niewiele rozumiałam, ale słuchałam.
  • Przeglądanie codziennych gazet po włosku w internecie (np. La Stampa). Wybierałam sobie jeden artykuł i dogłębnie go czytałam. Potem „dyskutowałam” z Patrickiem :-). Jesli nie macie z kim dyskutować to rozejrzyjcie się czy w waszym mieście nie działa jakaś włoska kawiarnia czy bar organizująca wieczory językowe (byłam na takim we Wrocławiu dawno temu).
  • Przygotowanie samodzielne fiszek i czytanie słownika. W erze internetowych translatorów raczej mało popularna metoda, ale… mi tłumaczenie ze słownikiem czy wyszukiwanie słów sprawiało niezwykłą frajdę.
  • Czytanie prostych książek. Czasami czytanie poprzedzałam filmem, żeby było jeszcze prościej. Wiem, że niektórzy polecają komiksy, to też myslę jest dobra metoda.
  • Systematyczne wykonywanie ćwiczeń z gramatyki. Za gramatyką nie przepadam, ale wypada znać.
  • Studiowanie! Nic mnie tak nie zmotywowało jak egzaminy! Poznałam dzięki temu język techniczy i chociaż sam papier do niczego nigdy mi się nie przydał to uważam, że podjęcie studiów we Włoszech było bardzo dobrą decyzją.

Sprawdźcie również co inni blogerzy kulturowo-językowi napisali o języku włoskim.

Angielski punkt widzenia

Angielski C2 – Wspólny przodek angielskiego i włoskiego i dzisiejsze jego ślady
Angielski dla każdego – Rzymianie tu byli!
Specyfika języka – Rzym w idiomach

Chiński punkt widzenia

Biały Mały Tajfun – Matteo Ricci

Francuski punkt widzenia

Français-mon-amour – „Wspólne” słowa francuskiego i włoskiego
Love for France – Włoska piosenka po francusku

 

Hiszpański punkt widzenia

Bzik Iberyjski – Włoskie ślady na hiszpańskiej mapie.

Niemiecki punkt widzenia

Językowy Precel – Tyrol Południowy

Szwedzki punkt widzenia

Szwecjoblog – Szwedzi chwalą się po włosku

Włoski punkt widzenia

Studia, parla, ama – Miesiąc Języków, czyli wiele różnych włoskich
Wloskielove – Po włosku czyli po jakiemu? 

 
Bookmark the permalink.

53 Comments

  1. Pingback: Tyrol Południowy - Miesiąc Języków - Językowy Precel

  2. „Czułam się wspaniale. Przede wszystkim dlatego, że udowodniłam sama sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych :-). Wystarczy mieć dużo czasu i nie mieć dzieci ;-D.”
    Rozbawiło mnie to zdanie.
    A z moich przebytych doświadczeń stwierdzam, że dzieci mogą być. Wystarczy dużo samozaparcia, jeszcze więcej szaleństwa by rzucić się na takie wyzwanie i wyrobić się przed kryzysem 😀 Co mi oczywiście nie udało się z tym ostatnim ale to już inna historia… Ale puenta jest taka sama: uniwersytet daje dużo. Nawet takim opornym na naukę języków jak ja 🙂

    • Agnieszka Stokowiecka

      Może to od dzieci zależy też :-D? Powiem Ci, że ja miałam mimo wszystko dużo szczęścia, spotkałam ciekawych ludzi, którzy we mnie wierzyli i potem jakoś to poleciało. Studdia naprawdę sporo dają pod względem językowym, chociaż wiadomo gramatyki nie uczą (generalnie) :-).

      • Aga, nie mam pojęcia czy zależy 😀 Na pewno, jak sama piszesz, ważne jest to, że na drodze spotykasz ludzi, którzy uwierzą w Ciebie, nawet bardziej niż Ty sama. Tak było i w moim przypadku 🙂

        • Agnieszka Stokowiecka

          Ale ja w siebie wierzę :-), może nie tak bardzo jaja Doda (haha), ale wierzę. Spotkanie odpowiednich osób, w odpowiednim miejscu i momencie jest jednak nie do przecenienia! No i trzeba umieć wykorzystać TEN moment i Ty również na pewno to umiałaś zrobić :-).

  3. Hej Agnieszka,
    czytam z ciekawością i sama myślami wracam do moich początków…i potem kolejnych prawdziwych początków nauki włoskiego. Dziękuję za post 😉 i serdecznie pozdrawiam!

    • Agnieszka Stokowiecka

      Cieszę się, że moim wpisem wywołałam u Ciebie wspomnienia, chyba dobre :-). Widziałam, że z Mediolanu po Krakowie czas na Poznań! Powodzenia! Pozdrawiam również.

  4. Dzięki, że podzieliłaś się tą historią.
    Powiem Ci, że po tym wpisie bardziej Cię polubiłam i nabrałam do Ciebie jeszcze więcej szacunku – za tą całą determinację w dążeniu do celu – do bycia z ukochaną osobą i do nauki.
    Włoski podoba mi się szalenie, jeszcze na studiach uczyłam się go przez pół roku, zatem na wakacjach kupię lody, dopytam się o drogę do katedry, ale niewiele ponad to. Mam w planach, by go kiedyś odświeżyć i trochę pociągnąć dalej. Chociaż aktualnie najbardziej kręci mnie japoński. 😛

    • Agnieszka Stokowiecka

      Długo się wahałam czy pisać, w sumie blog nie jest o mnie, a o Valle d’Aosta i nigdy nie wiem jak czytelnicy przyjmą takie osobiste wywody. Było warto chociażby dla Twojego komentarza. Dziękuję Ci za niego :-).
      Na wakacjach we Włoszech polecam chociażby rozmówki i intereakcje z miejscowymi, od razu poczujesz się bardziej włosko. A za japoński podziwiam, znałam w Polsce jednego chłopaka zafascynowanego japońskim. Był niezwykły, mógł godzinami opowiadać o języku i kulturze.

      • Agnieszka, moim zdaniem zdecydowanie warto o sobie czasami coś opowiedzieć. Ludzie (ja np.) chcą znać chociaż trochę osobę, której teksty czytają. teksty nabierają wtedy nowego kontekstu. To ta jedna z niewielu przewag bloga nad książką, że czytelnicy wchodzą w interakcje z autorem i mogą nawiązać z nim nić sympatii. Pozdrawiam ciepło. 🙂

        • Agnieszka Stokowiecka

          Wiem, że warto, ale uczę się tego dopiero :-). Myslę, że od moich początków blogowania zrobiłam ogromne postępy w tym temacie i już nawet nie chodzi o to, że piszę o sobie, ale o to w jaki sposób piszę o miejscach :-). Wiem też, że jeszcze sporo pracy przede mną. Pozdrawiam i dziękuję Ci za te słowa.

  5. duzo ciekawych rzeczy sie dowiaduje 🙂 ! mam nadzieje , ze kiedys francuski opanuje! (na chwile obecna to wszyskie jezyki moge, ale fancuski-nie, nie, nie!, nawet jesli rodzina we Francji i wypadaloby….il ne peut pas être) a co do podjecia studiow w dolinie, to od dluzszego czasu mysle, mysle i chyba czas na realizacje…

    • Agnieszka Stokowiecka

      Nie wiem czy to takie ciekawe :-p, ale fajnie, że przeczytałaś. Dziękuję. Co do francuskiego to wiesz, że da się żyć bez, ale fajnie znać. Daj znać czy się zdecydujesz i na jakie. Planuje wyrzucić moje notatki z uniwersytetu, a może Ci się przydadzą?

      • u mnie bylaby kontynuacja tego co po2 latach (bo sie wyemigrowalo do Italii)zostawilam- a dokladnie fizjoterapia. Strach jest,czy dam rade z jezykiem, co innego takie kursy „doksztalajace” w obecnym zawodzie,a co innego studia… Co do francuskiego-no niby da sie zyc,ale… kazdy francuz sie dziwi,ze „je ne parle pas français”….

        • Agnieszka Stokowiecka

          Oj, to moje nnotatki Ci się nie przydadza, ale ty przemyśl to! Nie pamiętam już czy robiłaś to dichiarazione di valore. Ja zrobiłam korespondencyjnie będąc we Włoszech, także da radę! I może uznaliby Ci egzaminy zaliczone w Polsce, przecież indeks masz, nawet jeśli nie skończyłaś. Zawsze to o kilka egzaminów mniej… Najlepiej byłoby wybrać ze dwie uczelnie i po prostu napisać do nich, chyba, że już to zrobiłaś :-). A Francuzi tacy mądrzy, a sami tylko własny język znają ;-p.

  6. Bardzo ciekawy wpis, świetnie, że chciałaś podzielić się z nami tyloma osobistymi wynurzeniami 🙂 Najbardziej cenne dla mnie, bo najbardziej uniwersalne, były wskazówki, co pomogło Ci w nauce – podpisuję się pod tym wszystkim!

    • Agnieszka Stokowiecka

      Metod jest zapewne więcej, napisałam o tych, które najbardziej zapadły mi w pamięci i jak piszesz są uniwersalne czy do włoskiego czy to szwedzkiego :-). A co do moich wynurzeń, to… czasami się zdarzy :-P.

  7. ee nie zgadnę w jakim kierunku się teraz zwróciła Twoja uwaga? 🙂 Gratuluję takiej wytrwałości w dążeniu do celu 🙂 swoją drogą jestem ciekawa w jakim języku teraz porozumiewasz się z mężem? Interesuje mnie to jak czasem przyzwyczajamy się do tego w jakim języku poznaliśmy daną osobę i mimo że nieraz mamy więcej opcji (tj. więcej języków, w których moglibyśmy się porozumiewać), to wybieramy ten pierwszy język jako ten główny w parze… :>
    A mój link już działa, zaplanowanie posta nie zadziałało na nowym wordpressie i musiałam przekopiować i opublikować na nowo 🙁

    • Agnieszka Stokowiecka

      Do wiosny 2007 roku rozmawialiśmy tylko po francusku, potem zaczęliśmy po włosku i tak zostało do dziś. Teraz jak czasami się zdarzy nam wymiana zdań po francusku to czuję się dziwnie. Z jednej strony nie jestem przyzwyczajona i wydaje mi się to sztuczne, a drugiej przypomina mi się początek i patrzę na męża łaskawszym okiem :-D. Twój link ode mnie działa, nie wiem dlaczego jest przekreślony! WP coś kombinuje!

  8. Z wielką przyjemnością czytałam Twojego posta!
    Szybko się przedstawię-nauczyciel j.francuskiego, z 3-letnim romansem z hiszpańskim (nie mylić z Hiszpanem;), od roku zawzięta nad włoskim!!! Dzieciata-syn prawie 1,5 roczny i córka w drodze. I zamierzam robic certyfikat C1 z włoskiego, bo tylko ten cel sprawia, że codziennie chce mi się przysiąść:) I ten cytat, o granicach niemożliwego trzyma mnie mocno i wierzę, wierzę, że zrobię ten C1 nawet jak zapałki w oczy ZNÓW będę sobie kłaść siadając nad ksiązką, gdy dwojka maluchów zaśnie:)
    Ech, czasami zazdroszczę tym z Was, które mieszkają w kraju, którego jezyka się uczą z partnerem, z którym rozmawiają w języku obcym… Znajomość języka jest wtedy nieporównywalna do tego, jak trzeba pracować nad językiem mieszkając w Polsce z mężem Polakiem. I nie to, żebym nie miała szansy na związek z obcokrajowcem… studia językowe, pobyt za granicą, praca… tylko co zrobić, jak sie czlowiek zakochał na resztę życia właśnie w tym jednym jedynym Polaku?;) Chyba moim przeznaczeniem jest ciągłe poszukiwanie, jak tu opanowywać języki na sensownym poziomie, zostając w kraju, mieszkając na wsi w dodatku:) To była moja prywata, już kończę:)

    • Agnieszka Stokowiecka

      Dziękuję za tak ciekawy i osobisty komentarz. Zdałam egzamin DELF z francuskiego po niecałych 2 latach nauki, a wcześniej nie miałam do czynienia z językami romańskimi :-). Motywacja jest bardzo ważna i myślę, że to jest to co popycha do przodu. Na miłość nie ma rady, całą resztę można ogarnąć ;-). jeśli potrzebujesz jakiś materiałów do nauki włoskiego do C1 to daj znać. Moja książka z gramatyki z wydawnictwa Alma leży i się kurzy, mogę podesłać :-). Niech się przyda. Pozdrawiam serdecznie i trzyma kciuki za powodzenie. P.s. dziękuję za prywatę, teraz nie czuję się tak samotnie :-).

  9. Jesteś wielka Agnieszko! Świetnie sobie poradziłaś.
    Serdecznie pozdrawiam!
    O.

    • Agnieszka Stokowiecka

      Dziekuję O. Poza determinacją miałam też sporego farta :-). Ale tak, potrafiłam wykorzystać to co mnie spotykało. Pozdrawiam również.

  10. Już wiem dlaczego moja nauka niemieckiego idzie mi tak opornie!
    Nie miałam wcześniej bata nad głową. Serio 🙂
    Świetny wpis Agnieszko.

    • Agnieszka Stokowiecka

      A teraz już masz ;-)? Serio u mnie bez tego „bata” mało co działa. Muszę wiedzieć, że to co robię ma sens. Może dlatego po 6 atach nauki niemieckiego nie wpisuje tego języka nawet do cv… Dziękuję za komplement i pozdrawiam.

  11. Bardzo fajny i motywujący wpis. Wprawdzie mnie nauczenie się włoskiego nie kosztowało aż tyle bólu (cóż, nie znałam francuskiego 😛 nie miałam wyjścia, MUSIAŁAM opanować włoski), ale też miałam egzaminy z języka prawniczego i ekonomicznego. To była masakra, ale cóż, dała owoce 🙂

    Pozdrawiam serdecznie!

    • Agnieszka Stokowiecka

      Dziękuję. Ja do dziś jak wspominam pewnego profesora od prawa cywilnego i historii prawa rzymskiego to mam ciarki :-D. Przyznaję jednak, że kodeks cywilny jeszcze trochę pamiętam.

  12. Wspaniała opowieść, takie czyta się najprzyjemniej.

  13. Nie wiedziałam, że takim tytanem pracy jesteś choć wiedziałam, że mówisz perfekt dwoma językami. Popatrz, na wszystko przyszedł czas: na studiowanie, naukę języka, szukanie pracy, przeprowadzkę… A na koniec malutką włosko-polską pociechę. Przygotuj się, że za kilka lat będziesz się uczyć razem z nią o płytach tektonicznych, zygotach i reakcjach chemicznych. Twoja nauka jeszcze się nie skończyła. O nie! 😉

    • Agnieszka Stokowiecka

      Czyżbyś pisała z własnego doświadczenia ;-)? Wiem, wiem, że jeszcze sporo przede mną, tych zygot to się chyba najbardziej boję :-D. Ciągle słysze, że włoska szkoła jest kiepska, że poziom niski, że oblewają najwięcej w całej Europie… Kto wie gdzie będę za 10 lat? :-).

  14. Swietny post i przeczytalam go z duzyn zainteresowaniem, tym bardziej, ze mieszam we Wloszech od prawie szesciu lat a nauka idzie mi niesamowicie opornie. Przez pierwsze 3 lata nie pracowalam a znajomosc angielskiego nie na wiele mi sie przydala. Pozniej zaczelam prace jako opiekunka mamy naszego przyjaciela, ktoraz to pani albo mowila w dialekcie albo kilka prostych zdan po wlosku. W miedzyczasie przez 2 lata robilam kursy jezykowe, poziom mizerny i swiezo poznane slowka uciekaly szybko bo nie bylo ich gdzie utrwalac (jestesmy polska rodzina, w domu moje dzieci nie chcialy rozmawiac po wlosku by „pomoc” mamie). Pewnie uczylabym sie i troche wiecej sama ale brak materialow mnie ogranicza, jestem z tych dla ktorych ksiazka jest wazniejsza i „madrzejsza” niz internet 😉 Serdecznie pozdrawiam 🙂

    • Agnieszka Stokowiecka

      Dziękuję Kingo, że podzieliłaś się swoją historią. Nie jest niestety łatwo nauczyć się jezyka, nawet żyjąc w kraju, który się nim posługuje. Niby powinno być prościej, ale jesli nie mamy na co dzień kontaktu to idzie opornie. Z rad to mogę podpowiedzieć jeszcze, abyś zaglądała do Natalii z bloga Włoskie Love http://www.wloskielove.pl/, ona we wspaniały sposób przekazuje w polskich wpisach włoskie słówka, ja sama jeszcze niektóre odkrywam czasami :-). Może u Ciebie w Prowincji są organizowane jakieś kursy, jeśli nawet nie włoskiego to inne, podczas których mogłabyś mieć kontakt z Włochami i językiem? U mnie właściwie w każdej gminie lokalne Proloco coś organizuje: jakieś prace szydełkowe, pisania wierszy, robienie kartek świątecznych, często mające na celu bardziej socjalizację niż nauczenie się robienia na drutach ;-). Są to albo zajęcia bezpłatne, albo za symboliczną opłatą. Niby banalne, ale spotykasz ludzi, z którymi musisz rozmawiać wyłącznie po włosku przez kilka godzin, uczysz się nowych słówek i idzie lepiej. Może biblioteka coś organizuje? Kursy włoskiego czy doszkalające? Co do materiałów to na jakim jesteś teraz poziomie? Książki można zawsze wypożyczyć lub znaleźć sporo materiałów w internecie. Najważniejsze to się zmobilizować :-), wiedzieć, że ten włoski jednak się przyda. Pokazać dzieciom, że i bez nich damy radę, a może i nawet ich zaskoczyć! Nie wiem w jakim są wieku, ale można podebrać im trochę książek szkolnych. Ja swojego czasu kupiłam sobie 3 książki do historii i do literatury włoskiej też, były dla licealistów, ale dla mnie jak znalazł. Trzymam kciuki, a jeśli potrzebowałabyś więcej wsparcia czy podpowiedzi to napsz do mnie wiadomość prywatną :-). Pozdrawiam ciepło.

  15. Przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Jesteś niezwykła! Podziwiam Cię za Twój upór i pracowitość. Pozdrawiam:)

  16. Pingback: Miszmasz blogowy: od braku weny do nowych pomysłów | CiekawAOSTA

  17. Gratuluję! Ja nigdy nie miałam takiego zaparcia, a może potrzeby? Życie tak mi się ułożyło, że angielski wystarcza 🙂 Ale marzy mi się hiszpański i wierzę, że kiedyś się go jeszcze nauczę 🙂

    • Agnieszka Stokowiecka

      Gdybym się nie znalazła we Włoszech pewnie też włoskiego bym się nie uczyła. Taka prawda. Postawiłabym na inny język jak np. niemiecki. Hiszpański też jest na mojej liście języków :-). Powodzenia!

  18. Fajna opowieść 🙂 Ja zakochałam się w lingua italiana po pierwszym pobycie we Włoszech. Od razu po powrocie zapisałam się na kurs i rok później spędzając tam kolejne wakacje mówiłam już w codziennych kontaktach w miarę płynnie. Potem jeszcze szlifowałam i było coraz lepiej, ale od kilku lat nie mam poza urlopem co jakiś czas okazji do używania włoskiego więc cofnęłam się koszmarnie :/

    • Agnieszka Stokowiecka

      Codzienny kontakt jest moim zdaniem o ile nie niezbędny to jednak motywujący ;-). Jeśli Ci zalezy na podtrzymaniu znajomości języka może warto w Polsce poszukać jakiś włoskich zakatków? Można też tv trochę oglądać, ale tutaj niestety nie pomogę, bo sama włoskej nie oglądam. Życzę motywacji w nauce i częstszych urlopów we Włoszech :-).

  19. Pingback: Co się nie wydarzyło w 2015 roku? | CiekawAOSTA

  20. Aga jesteś cudowna! zawsze Cię podziwiałam, za tę chęć do nauki, nie poddawania się i nie pozostawania na tym co już wiesz i masz, wiesz? 🙂 moja przygoda z językiem włoskim była inna, ale coś jest w niej podobnego.. Już przed wyjazdem do Włoch, kupiłam swoje pierwsze rozmówki włoskie, poznawałam słówka typu: ,,jeść, pić, mama, tata”.. pojechałam do Włoch i z tego co się nauczyłam i z tego co mówili nie rozumiałam ,,un cavolo”. No to co zaczęłam robić, a zaczęłam oglądać bajki. Bajki bajki i jeszcze raz bajki. I najlepsza była ,,Dora exploratrice”. Do dziś dziękuję jej, że każde słówko powtarzała 3 razy. Ja pilnie notowałam, to co udało mi się wychwycić, spisywałam na kartce i powtarzałam, sprawdzałam w słowniku, nagrywałam, odtwarzałam, aż się nauczyłam. No ale dalej było źle, bo nie odważyłam się rozmawiać. Zapisałam się do biblioteki. Do Włoch przywiozłam ze sobą książkę ,,Wyznania Gejszy”. Pewnego dnia patrzę oho jest! ,,Memoria di una Geisha” moja ulubiona (w tamtym okresie) książka po włosku. Wypożyczyłam. Przeczytałam tomiszcze od deski do deski, jak nie wiedziałam jakiegoś słówka, zdania to zapisywałam ołówkiem w mojej polskiej książce. I tak się uczyłam, fiszki też przerobiłam, nie pamiętam może Ty mi podpowiedziałaś, że to fajny sposób? 🙂 Chodziłam też na kurs włoskiego dla stranierów, pierwsza moja maestra była mooolto esigente (wymagająca?), wręcz powiedziałabym że cativa dla nas. Zero uśmiechu, tylko wrogość i powaga, jak o coś pytała, to aż drżałam aby pytanie nie było skierowane do mnie. Nie zapomnę jej imienia: Rafaela. Ale to też dzięki niej coś się nauczyłam. Około 6 miesięcy zajęło mi aby piu’ o meno rozmawiać i rozumieć. We Włoszech byłam 2,5 roku, cośtam mi w główce zostało, wiadomo zapomina się, jak się nie używa języka, ale na pewno nie wszystko. Choć zdałam wcześniej maturę z angielskiego, gdy wróciłam do Polski zapisałam się na dodatkową maturę z włoskiego (poziom rozszerzony) i podstawową z języka francuskiego (bo też w międzyczasie próbowałam się uczyć). Teraz mogę się pochwalić: zdałam obie na przyzwoicie wysokim poziomie! Obecnie już nie uczę się włoskiego, prawdopodobnie z lenistwa lub braku potrzeby używania tego języka. Ale co powiem? kocham ten język i tęsknię za Włochami!

  21. Agnieszka Stokowiecka

    Aniu, dziękuję Ci za dobre słowo i za Twoją historię! Każdy z nas jakoś zaczynał z nauką języka. Najważniejsze to się zebrać, zabrać i wytrwać :-). Czy to będą filmy, książki, rozmowy czy pisanie słówek nie ma znaczneia, bo każdy ma swój sposób, a najważniejsze to iść do przodu. Szkoda, że odpuściłaś włoski, chociaż jestem pewna, że przyjeżdzając do Włoch dałabyś radę bez poblemu! Życzę Ci w 2016 roku podróży do Włoch i wielu rozmów po włosku 🙂 ! Pozdrawiam ciepło.

  22. Pingback: Blogi o Włoszech - podsumowanie 2015 roku.Primo Cappuccino - Blog pilota wycieczek: o Włoszech, Slow Life i dobrej kawie.

  23. Ja zacząłem uczyć się włoskiego z nudów, po pierwszej wycieczce do Włoch. Moim lektorem przez była moja córka, która miała włoski na uczelni a potem pojechała na erazmusa do Genui. Potem okazało się, że w Livigno potrzebują kogoś kto mówi po polsku, no to pojechałem. Rozmowa kwalifikacyjna po angielsku wypadła chyba dobrze bo mnie przyjęli. Miałem też prywatnego tłumacza (córkę), który rozmawialw moim imieniu z szefem szefów bo on znał tylko włoski. Gdy zacząlem pracować to już jakoś poszło, moimi klientami byli głównie Polacy. Problem językowy pojawił się bardzo szybko i to wcale nie z włoskim, wyłączył mi się angielski i rosyjski. Na szczęście oda wróciły po kilku latach, wspomagane lekcjami przez Skypa.
    Dzisiaj mogę powiedzieć, że mówię dobrze po wlosku, chociaż nadal mam problem z czasem przyszłym (wiem, że to łatwe) i z articoli. Niestety nadal mogę powiedzieć, że nigdy nie uczyłem się języka włoskiego, bo nigdy nie miałem nawet jednej lekcji, takiej prawdziwej, szkolnej. To poważny błąd, niestety w Livigno nikt nie prowadzi lekcji włoskiego dla obcokrajowców a najbliższą taką szkołę znalazłem w Sondrio, to prawie 2 godziny jazdy od Livigno. Nie jestem też piękną blondynką, więc na pomoc kolegów z pracy nie ma co liczyć. Chociaż jakaś tam jest, bo moje błędy są powodem do żartów, przynajmniej wiem, że coś nie gra i staram się to zapamiętać. Jeśli kiedyś zmienię miejsce zamieszkania to po pierwsze zapiszę się do szkoły, żeby nadrobić zaległości.

  24. Pingback: Do czego nie przywykłam we Włoszech? | CiekawAOSTA

  25. Super, zazdroszczę 🙂 Ja swoją przygodę z językiem włoskim rozpoczęłam niedawno, zapisałam się do szkoły i jestem tam bardzo fajnie, więc liczę, że moja motywacja szybko się nie skończy.

  26. Pingback: Tyrol Południowy - Miesiąc Języków - Językowy Precel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *