Wstęp do dzisiejszego wpisu będzie krótki, a to dlatego, że sam wpis o tym jak zorganizować pobyt w Valle d’Aosta bez samochodu jest bardzo długi! Nadesłali go Agata i Tomek, którzy wynajęli mój dom w Roisod pomiędzy 26 września, a 5 października.
Pamiętam jak napisali do mnie, chyba ze dwa tygodnie wcześniej, pytając o połączenia Flixbusa z Bergamo do Aosty i wtedy się zorientowałam, że oni będą bez samochodu! Napisałam im zapytanie czy wiedzą gdzie jest mój dom! Prawie w środku lasu, przy szlaku górskim i z dala od cywilizacji. Jak oni sobie poradzą bez samochodu w Valle d’Aosta? Odpisali, żebym się nie martwiła, że dadzą radę. I dali! Po pobycie przesłali mi tę oto relację, a wyjeżdzając zostawili również upominek na zmywarce w postaci pięknego rysunku, który wykonała Agata. Myślę, że to był bardzo udany pobyt pomimo niespodzianek i oczywiście niedogodnień bez samochodu!
Pozwoliłam sobie dorzucić kilka zdjęć i informacji na koniec oraz podlinkować moje wpisy na blogu, które mogą się przydać!
Czytajcie!
24- 25.09 – z Poznania do Bergamo
Do Włoch lecimy samolotem linii Ryanair z Poznania do Bergamo. Połączenie to odbywa się często a za 2 bilety w obie strony plus jeden 20 kg bagaż, zapłaciliśmy niecałe 500zł. Na zwiedzanie Bergamo przeznaczyliśmy sobie cały kolejny dzień a plan, według którego zwiedzaliśmy znajdziecie tutaj.
26.09 – Z Bergamo do Aosty. Gignod i Kanał Ru Neuf
Podekscytowani ruszamy o 11:40 Flixbusem do Aosty. Przystanek Flixbusa w Bergamo mieści się przed halą przylotów na lotnisku. U tego przewoźnika istnieją 3 połączenia dziennie do Aosty, bilety trzeba zarezerwować przez internet. Podróż trwa ok 3 godzin. Pogoda w Bergamo płata dziś trochę figle, ale nie jest to już nasze zmartwienie.
Na dworcu autobusowym w Aoście czeka na nas Agnieszka. Drżąc o to, jak sobie poradzimy bez samochodu w tych strasznych górach z dala od cywilizacji, postanawia odebrać nas z dworca osobiście, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni. Jednymi z pierwszych słów jakie wypowiedziałam było “jak tu ciepło!” – wierzcie mi, 20 stopni w Aoście, to zupełnie inne odczucia niż 20 stopni w Poznaniu o tej porze roku. W drodze do mieszkania w Gignod robimy jeszcze szybkie zapasy żywności na kilka najbliższych dni i po paru chwilach mkniemy już coraz wyżej, szybko pokonując 600 m przewyższenia, zostawiając Aostę w dole. Nasza baza, wynajęty w Gignod dom, znajduje się mniej więcej na poziomie 1200 mnpm. Już krajobraz widziany z okna w kuchni zachwyca.
Aż strach pomyśleć, jak pięknie będzie wyżej. Po rozpakowaniu wszystkich gratów i wypiciu, a jakże, kawy, pędzimy na pierwszy spacer po okolicy. Po trzech krokach od zamknięcia za sobą drzwi jesteśmy na szlaku z numerem 1, wzdłuż kanału Ru Neuf. Moje padające co chwilę ochy i achy nie pozwalają na szybki marsz. Po ok 2,5 km postanawiamy wspiąć się trochę wyżej i wchodzimy na szlak nr 2A, który ma doprowadzić nas do kapliczki świętej Anny. Mijamy kapliczkę i dalej idziemy mozolnie w górę dochodząc do miejscowości Alpe Ronc na 1440m. Należy tu nadmienić, że szlaki we włoskich Alpach nie są oznakowane tak jak nasze polskie.
Wiele razy powtórzę podczas tego pobytu, że ach, te nasze szlaki to jest jednak porządna sprawa. We Włoszech mieliśmy ze sobą mapę terenu i często korzystaliśmy z GPSa. Często również szlak lub droga, którą chcieliśmy przejść prowadziła przez gospodarstwo lub podwórko czyjegoś domu. Tak też było podczas naszego pierwszego spaceru, gdzie nagle na naszej wynalezionej na mapie drodze znalazło się gospodarstwo z krowami i psami, które to wcale nie były zamknięte, więc napędziły nam trochę strachu. Okazało się jednak, że wcale nie miały ochoty nas pożerać. Do samego domu zeszliśmy szlakiem nr 2A tuż przed zmierzchem. Nasz pierwszy, pełen alpejskich emocji spacer trwał 2 godziny, 7 km i 270 m przewyższenia.
27.09 – Miejscowość Aosta. Dzień organizacyjny
Zaplanowaliśmy na ten dzień zwiedzanie Aosty, głównie dlatego, że potrzebujemy map turystycznych regionu. Postanawiamy do miasta zejść o własnych nogach. Wyruszamy dość późno, bo o 10:00, ale dzień z zasady ma być luźny. Połowę drogi schodzimy po asfalcie a co za tym idzie po głównej drodze. Mija nas co chwilę jakiś samochód ale założyliśmy, że nie próbujemy dziś łapać stopa. W pewnym momencie szlak przechodzi na dróżkę gruntową, mocno w dół, ale spokojnie! Nie jest to żadna pionowa ściana wspinaczkowa. Jest tylko mocniej w dół niż dla samochodów. Szlak nr 1 i 2 doprowadzają nas do samej Aosty. Zejście zajęło nam 1,15 godz.
Pierwszym miejscem, które odwiedzamy jest punkt informacji turystycznej, gdzie możemy z ulgą odetchnąć, bo panowie mówią w języku angielskim, co w tym regionie nie jest wcale mocno popularne. Dopiero w tym miejscu mocniej zaczynają się zarysowywać dokładniejsze plany naszych wakacji. Kupujemy 2 dokładne mapy turystyczne. Cała dolina jest podzielona topograficznie na wiele mniejszych części, z czego każda ma osobną mapę, która kosztuje 5 euro. Zaopatrzyliśmy się też w rozkłady jazdy do interesujących nas miejsc. Szczęśliwi ruszamy dalej w miasto i oglądamy jego rzymskie pozostałości. W jednym z lokalnych sklepików kupujemy kawałek lokalnego sera Fontina i nasze żołądki mówią, że czas na obiad. Postanawiamy spróbować tego dnia lokalnych potraw, więc zamawiamy zupę waldaostańską oraz polentę zapiekaną z serem fontina. Do Gignod wracamy autobusem linii 440 w kierunku Gignod – Excenex, który kosztuje nas 0,90 euro za osobę a bilety należy kupić w kasie dworca autobusowego. Przystanek, na którym wysiadamy to Gignod e Planeu, skąd jeszcze 15 minut szybkiego marszu mocno pod górę aby znaleźć się w domu.
Zapomniałabym! Jednym z punktów obowiązkowych w Aoście było dla nas odwiedzenie baru B63, gdzie są serwowane piwa z lokalnego browaru a jedna z serii tychże piw nosi nazwy stylów muzycznych. Jako tancerze swingowi nie mogliśmy sobie odmówić zakupienia piwa o nazwie Swing!
28.09 – trekking Point Chaligne
Tego dnia mamy w planach pierwszy długi trekking na Point Chaligne (2614 mnpm). Budzik niemiłosiernie zaczyna dzwonić o 5:30 ale na szlak wstaje się dużo przyjemniej niż do pracy. Pakujemy plecak zapasami żywności i picia i ruszamy w drogę, oboje bardzo podekscytowani nadchodzącym dniem. Pierwsze 40 minut podchodzimy jezdnią z uwagi na to, że jest to droga dużo łagodniej prowadząca w górę niż szlak. Oczywiście dla nie lubiących iść asfaltem ani minuty, można od razu wejść na szlak obok domu z oznaczeniem 2A, jednak wiedząc, że będziemy podchodzili aż na sam szczyt, chcieliśmy zaoszczędzić trochę wysiłku naszym nogom od samego początku. Po 7:00 zaczyna świtać i możemy schować latarkę, zaczyna się również robić coraz cieplej. Widok wschodzącego nad zamgloną doliną słońca jest nieziemski.
Długą drogę w górę idziemy lasem przez co droga jest mało panoramiczna ale podchodzi się dość dobrze. Dopiero powyżej 2 tys. metrów las zaczyna się przerzedzać i roślinność wyraźnie się zmienia na wysokogórską, niskopienną. I oczywiście, zaczynamy coś widzieć. I widzimy w oddali a owszem, Matterhorn a po włosku Monte Cervinio. Robi wrażenie. Odkąd zniknęły drzewa, średnio co 3 minuty oglądam się za siebie z podziwem dla Matki Ziemi i posyłam jej szczery uśmiech. Co ciekawe, przez całą drogę na szczyt nie mijamy ani jednej osoby. Dopiero odpoczywając na górze widzimy w dole małe wspinające się do nas mróweczki. Na szczyt wdrapaliśmy się ok 11:00.
Pogoda jest piękna, nie ma ani jednej chmury a przejrzystość powietrza jest godna pozazdroszczenia. Postanawiamy schodzić inną drogą, choć początkowo mocno protestuję mówiąc, że przecież po drugiej stronie jest przepaść i nie ma drogi. Jednak okazuje się, że droga jest a do przepaści jej naprawdę daleko. Idziemy więc granią, co chwilę naszym oczom ukazują się nowe szczyty, te potężne, mocno ośnieżone. Naszym kolejnym przystankiem będzie Rifuggio Chaligne, schronisko, które ominęliśmy w drodze na szczyt (tutaj więcej inf info: Schronisko Chaligne). Dochodzimy do niego szlakiem oznaczonym jako TNM. Samo schronisko, chociaż już zamknięte o tej porze roku, jak i widok na dolinę, zrobiło na nas ogromne wrażenie. Duże kamieniste zabudowania, charakterystyczne dla tego regionu, zupełnie inne od tych naszych, polskich.
Po odpoczynku postanawiamy ruszyć dalej drogą i trochę zboczyć ze szlaku, mapa mówi, że obrana przez nas droga ze szlakiem się połączy po jakimś czasie. Idziemy więc i jest przepięknie, słonecznie i bardzo widokowo. Psikus jednak nam wyrządziły krowy i gospodarstwo, które zostało postawione na naszej drodze. Zmuszeni zatem do obrania nowej ścieżki, nieco się gubimy i ostatecznie, schodząc jakiś czas na opak łąką, lądujemy w miejscowości Buthier. Z pomocą mapy, kompasu i GPSa Tomek odnajduje wejście na szlak, który doprowadził nas do kapliczki świętej Anny a stamtąd już prosto do domu. Droga dłuży się nam już niemiłosiernie i zmęczeni po 25km trekkingu wracamy do mieszkania. 1400 m przewyższenia kosztowało nas oglądanie tych nieziemskich widoków. Na dziś już kolacja i odpoczynek.
29.09 – Szlak do Etroubles wzdłuż kanału Ru Neuf
Po wczorajszym wyczerpującym dniu dziś mamy w planach nieco odpocząć. Musimy też zejść do Excenex po pieczywo. Idziemy więc w dół na zwiady, co tam w tym lokalnym sklepiku można dostać. Od mieszkania mamy ok 25 minut spaceru. W samym sklepie jest niewiele, tylko na doraźne potrzeby, jest pieczywo, ser i niewielki wybór innych artykułów spożywczych. Sklepik jest jednocześnie barem, gdzie można napić się wina co lokalni mieszkańcy tłumnie robią, kiedy tam dochodzimy. Po powrocie do domu wybieramy na dziś łagodną trasę, bo szkoda siedzieć w domu skoro pogoda taka piękna, lepiej posiedzieć na trawie i poczytać książkę. Jesteśmy dość wypoczęci więc idziemy szlakiem nr 1 w kierunku Etroubles. Internet mówi, że ma być 8 km w jedną stronę, wzdłuż kanału Ru Neuf, jednak my wam powiemy, nie wierzcie internetowi! Nam po 8 km na zegarku, zostały jeszcze 2 aby dojść do wioski. Jednogłośnie więc rozsiadamy się w słońcu i łapczywie chłoniemy jego promienie czytając książki i pałaszując zasłużone drugie śniadanie. Szlak jest bardzo łagodny, prosty, praktycznie bez przewyższenia, toteż uznaliśmy, że jest to droga, w której możemy odpocząć. Po południu wróciliśmy tą samą ścieżką do domu. Ot, taki odpoczynek, szesnasto kilometrowy.
30.09 – nad Roisod
Dziś już naprawdę odpoczywamy. Jedna połowa z nas walczy z jakimś alpejskim przeziębieniem. Ja natomiast, ponieważ to chyba najcieplejszy ze wszystkich naszych dni w dolinie Aosty, wybieram się nieco w górę, szlakiem nr 2A i szukam dla siebie słonecznego miejsca na jakiejś zacisznej łące, gdzie spędzam miło trochę czasu na czytaniu i podziwianiu alpejskiej pięknej jesieni.
1.10 – Jezioro Loie w Cogne
Nasza dzisiejsza wycieczka to majstersztyk logistyki. Celem jest trekking do Lago di Loie, jeziora w pobliżu Cogne, w Parku Narodowym Gran Paradiso. Wstajemy o 6:00 i po szybkim śniadaniu idziemy na autobus do Aosty. Odjazd godzina 7:10. Na dworcu autobusowym przesiadamy się na kolejny autobus, który o godzinie 8:00 startuje do Cogne. W Cogne natomiast przez cały rok kursują pomiędzy wszystkimi wioseczkami, bezpłatne autobusy, którymi dostaniecie się dostaniecie się do takich miejsc jak Lillac czy Valnontey. Tu na dole strony można pobrać rozkład jazdy autobusów.
Nasz plan nie przewiduje opóźnień i w Cogne łapiemy busa o 8:55 do Lillaz. Miejsce odjazdu lokalnego busa jest dokładnie takie samo, w którym wysiedliśmy kilka minut wcześniej. W Lillaz ruszamy do naszego celu jakim jest jezioro według tej trasy. Znajdziecie tu dokładny opis szlaku razem z mapką. Kilometraż się zgadza a na trasie nie ma raczej problemów z odnalezieniem odpowiedniej drogi. Serdecznie polecamy ten trekking wszystkim rządnym alpejskiego piękna. Już po kilku krokach zobaczycie Monte Bianco w oddali, który będzie się do was uśmiechał całą drogę w górę. Trekking w najwyższym punkcie ma ok 2400 mnpm, w miejscu, w którym jest jezioro.
Jak widzicie, trasa jest pętlą, więc teoretycznie możecie zacząć obojętnie z której strony, jednak my i miejscowi ludzie, polecamy iść dokładnie wg podlinkowanego opisu. Ze względu na to, że podejście jest dużo bardziej strome niż zejście i łatwiej jest wejść niż zejść tą drogą. Drugim powodem jest malowniczość trasy, którą wracaliśmy do Lillaz. Przepiękne jesienno górskie kolory wymalowały w dolinach niesamowite pejzaże. Zagwarantowało to ogromny wyrzut endorfin do krwi w konsekwencji czego nie mogłam przestać się uśmiechać całą drogę. Udało się nam nawet spotkać miejscowego marmota!
Ok 14:30 byliśmy już w miejscu naszego startu i chcąc wracać autobusami do Aosty, również dało się to zrobić. My jednak na szlaku poznaliśmy przesympatyczną Marikę z Courmayer, która towarzyszyła nam całą drogę i podrzuciła nas do Aosty, dzięki czemu zaoszczędziliśmy dużo czasu i udało się nam zdążyć w Aoście na znany już nam autobus linii 440 do Excenex. To był piękny dzień. Trekking miał w sumie 12,5 km, zawierał 800 m przewyższenia i zajął nam 5 godz 15 min łącznie ze wszystkimi zachwytami nad pięknem świata. Gorąco polecamy tę trasę!
2.10 – Wielka Przełęcz Świętego Bernarda
Dziś w planach karkołomna przeprawa na przełęcz św. Bernarda. Kto wybiera się do doliny Aosty, o przełęczy na pewno czytał. Postanawiamy więc ruszyć po śniadaniu na zwiedzanie tego miejsca. W Gignod pogoda dopisuje, jednak prognozy nie są obiecujące na ten dzień w całej dolinie. Wstępne plany zakładały, że złapiemy stopa do miejscowości St Rhemy en Bosses a stamtąd na Wielką Przełęcz. Udaliśmy się więc w drogę i okazało się, że po zejściu do Gignod za kilka minut możemy do Bosses złapać autobus, co też czynimy. Dla zainteresowaych linia 422.
Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już na drodze prowadzącej na przełęcz i plan nadal zakłada złapanie stopa. Oczywiście, da się z wioski na przełęcz wejść szlakiem, który jest zaplanowany na ok 2 godz 30 min i ma 800 m przewyższenia. Jednak z dwóch powodów nie podchodzimy tego dnia. Pierwszym jest już późna pora na start takiej trasy (były już okolice 12:00) a drugim to, że teraz to ja jestem już lekko przeziębiona i chcę trochę zaoszczędzić siły. Niestety nie układa się nam jakoś ten dzień. Czyżby limit szczęścia został wyczerpany poprzedniego dnia? Droga, która prowadzi do przełęczy nie jest przyjaznym środowiskiem do łapania autostopa. Jest wąska, kręta i niebezpieczna. Kolejne minuty powodują pogarszanie się pogody, co doskonale widać już gołym okiem. Z góry zaczynają schodzić potężne chmury, robi się zimno a w prognozach pojawiły się opady deszczu ze śniegiem. Ostatecznie chyba już nawet nie chcemy tego stopa złapać, mając gdzieś z tyłu głowy, że istnieje ryzyko, że w tym deszczu ze śniegiem trzeba będzie z przełęczy schodzić, nie wspominając o tym, że widoki na ten dzień już raczej kiepskie a i zdrowie nie dopisuje.
Z bólem serca postanawiamy więc zawrócić na autobus powrotny. Wysiadamy w Gignod, na przystanku Bivio Planet, gdzie pogoda zdaje się nie mieć pojęcia o tym, co dzieje się po drugiej stronie doliny. Cóż, urok gór i ich nieprzewidywalność. Jeszcze kawał do domu. Po powrocie nadal zostaje nam sporo dnia do spożytkowania, bo tu pogoda dopisuje. Tomek wychodzi na szybki sportowy trekking do Rifugio Chaligne, czyli częśc trasy robionej przez nas w sobotę i opisanej powyżej.
Krótko dla osób bez auta, które chciałyby się udać w kierunku przełęczy. Nie polecamy tej podróży. Niestety autobusy nie jeżdżą często i pierwszy jest dopiero o 11:22 co uniemożliwia szybkie wyjście na szlak. Ostatni autobus powrotny jest w okolicach 16:00 co także nie brzmi dobrze.
3.10 – Mont Saron
Mont Saron (2681 mnpm) czyli szybki sportowy trekking pod nieobecność Agaty, która pozbywa się resztek kataru pijąc mocną herbatę z imbirem. Wychodzę z domu dość późno, chwilę po 10, zmierzając do przystanku Bivio Planet jakieś pół godziny drogi z mieszkania. Celem jest złapanie stopa do Etroubles, a jeśli się nie uda to przejazd o 11:22 autobusem. Dziś szczęście sprzyja i po 5 minutach siedzę w samochodzie z miejscowym Włochem. Okazało się, że potrafi powiedzieć więcej po Polsku niż ja po Włosku, przedstawiając się zabawnym “Dzień dobry, jestem wujek Marek!” Chwilę później wysiadam pod sklepem w Etroubles, gdzie kupuję czekoladę i równo o 11 ruszam w górę.
Oznakowanie szlaku pozostawia wiele do życzenia i gdyby nie mapa i GPS pewnie pomyliłbym ścieżki nie raz. Sieć szlaków jest bardzo gęsta, ale zdarzają się rozwidlenia bez oznaczeń.
Pierwsze 2 godziny szlaku to głównie las. Na 2200 wychodzę z linii drzew i południowym stokiem mozolnie wspinam się do góry. Trasa jest pozbawiona trudności technicznych natomiast postęp jest bardzo powolny z powodu różnicy wysokości. Zdobywa się tutaj 600 metrów przewyższenia na ostatnich 2 kilometrach. O 14:40 jestem na górze. Przez całą drogę nie spotykam żywej duszy. Myślę, że nie poleciłbym tego podejścia, chyba, że komuś kto ma nastawienie czysto treningowe.
Droga powrotna była dużo przyjemniejsza. Najpierw zejście lasem w stronę Genevrey. Potem przez godzinę mijałem kolejne przepiękne malutkie alpejskie wioski, kolejno: Davllon, Martinet, Ayez, Chantellair. Próba złapania stopa nieudana, więc czekał mnie jeszcze powrót wzdłuż drogi S227 do Gignod.
4 – 5.10 – Na koniec Aosta
Ostatniego dnia przed odjazdem daliśmy sobie czas na ponowne odwiedzenie Aosty, poszukanie drobnych upominków dla naszych bliskich i ostatni spacer uliczkami miasta (tutaj znajdziecie wpis o tym jak zwiedzić Aostę w jeden dzień). W drodze powrotnej podjeżdżamy autobusem do Bivio Planet, czyli mamy do domu daleko. Jednak po kilku minutach udaje się nam złapać stopa. Podwozi nas przezabawny Włoch, który mówi do nas całą drogę po włosku i zdaje się, że w ogóle go nie obchodzi, że nie rozumiemy kompletnie ani jednego słowa z tego co mówi. Na koniec dostajemy po jabłku i uścisku i nie przestajemy się śmiać wracając do domu. Zostało nam jeszcze jedno ważne zadanie tego dnia. Obiecaliśmy sobie pierwszego dnia pobytu, że zrobimy zdjęcie z górami i naszym swingowym piwem w roli głównej i o to efekty, poniżej. Dla niewtajemniczonych, swing out to najbardziej charakterystyczna figura w tańcu swingowym zwanym lindy hop.
W sobotę rano żegnamy się z Aostą i Alpami. Było pięknie, intensywnie i malowniczo.
Czy bez auta się da? Możecie sami ocenić po mojej wyczerpującej opowieści. Oczywiście, da się. Ale jest to trudne i na pewno nie dla każdego. I niestety, w wiele miejsc dojechać się nie da komunikacją miejską. Troszkę łatwiej będzie na pewno z samej Aosty ale będąc w Gignod nie mogliśmy sobie na dużo pozwolić. Jako bonus dodam, że jest na pewno możliwa wycieczka do Courmayer komunikacją miejską i podróż kolejką Skyway. Nam się wycieczka nie powiodła z kilku powodów, między innymi naszego pecha zdrowotnego i pogody, którą polecamy mocno sprawdzić przed wypadem na Skyway!
Co zapamiętamy? Wszechobecne “Ciao!”, dzwonki krów na pastwiskach, piękne widoki, słońce, przemiłych ludzi, inaczej niż w Polsce oznaczone szlaki i góry. Góry, bo o to nam chodziło jadąc do Aosty.
Dla tych, którzy wytrwali i doczytali do końca…
Ciao! Grazie!
To ja wam dziękuję za tak wyczerpujący wpis, podzielenie się wrażeniami, emocjami i pięknymi zdjęciami. Dziękuję również za przepiękny szkic zostawiony na pamiątkę :).
Porady jak zorganizować podróż i pobyt w Valle d’Aosta bez samochodu
Na zakończenie zostawiam dla wszystkich mój wpis z lutego 2019 roku o tym jak zorganizować podróż i pobyt w Valle d’Aosta bez samochodu. Ja podzieliłam się wiedzą i wskazówkami, a Agata i Tomek doświadczyli tego na własnych nogach :). Czytając oba wpisy na pewno będzie wam łatwiej zdecydować czy jest to coś dla was!
Jak zwiedzić region Valle d’Aosta bez samochodu. Czy to w ogóle możliwe?
Bardzo pozytywni młodzi ludzie!