W ostatnią sobotę wybraliśmy się na Festa de lo Pan Ner, czyli Sagrę Ciemnego Chleba. O samej idei imprezy, która w tym roku odbywała się po raz pierwszy pisałam wam kilka dni temu i jeśli przegapiliście wpis to koniecznie przeczytajcie: Dużo nas, dużo nas do pieczenia chleba.
Wypiekanie chleba w Dolinie Aosty to bardzo stara radycja, ale co tu dużo ukrywac, większość pieców w wioskach tzw. “forno del vilaggio” są używane albo bardzo okazjonalnie, albo od dawna nikt nie rozpalał w nich ognia.
Tradycja piękna, ale jakby przygasła. La Festa de lo Pan Ner była częścią projektu ECHI Etnografie Italo-Svizzere sfinansowanego w ramach Europejskiego Programu Współpracy Transgranicznej Włochy-Szwajcaria. Celem była oczywiście waloryzacja dawnych tradycji.
Do inicjatywy włączyło się ponad 50 gmin i tak 24 października zapłonął ogień w gminnych piecach, a mieszkańcy całego regionu wyrabiali, piekli i degustowali pieczywo.
Udało mi się odwiedzić dwa miejsca, z których dzielę się z wami zdjęciami.
W sobotę rano pojechałam do małej wioski Eternod-Dessus w Etroubles, gdzie już od wczesnych godzin wolontariusze przygotowywali się do festynu. Chyba ich troszkę zaskoczyłam. Byłam pierwszą osobą, która do nich dotarła, wzieli mnie za turystkę i chcieli wyjaśniać wszystko po angielsku. Zrobiło mi się niezwykle miło, bo wiecie, że u Włochów z językami bywa różnie.
Porozmawiałm sobie z Sergio, piekarzem, który opowiedział mi o przeszłości wioski Eternod-Dessus. Dziś wioskę na stałe zamieszkuje jedna rodzina, ale czterdzieści lat temu tętniła ona życiem! Tradycja wypiekania chleba na szczęście przetrwała do dziś. Każdego roku w drugi i trzeci tydzień listopada rozpala się piec i rodziny po kolei wypiekają swoje bochenki. Wypieka się jednorazowo ponad sto bochenków chleba i część się suszy jak dawniej, a część mrozi.
Jeszcze kilka zdjęć z Eternod-Dessus
Po południu pojechaliśmy do Buthier, które jest częścią Gignod. Pamiętacie, że to właśnie tam mieszkają Ugo i Rossana, bohaterowie ostatniego odcinka Dolina Aosty oczami jej mieszkańców #3 Na emeryturze nie ma czasu na nudę.
Gminny piec w Buthier od dawna nie był używany i wszyscy byli bardzo podekscytowani faktem ponownego rozpalenia ognia. Organizatorom udało się odzyskać starą recepturę na chleb i przyznaję, że wyszedł pyszny! Mam cały bochenek w domu i w ogóle nie schnie! A jak wyschnie to mam już przepis na wykorzystanie suchych kromek. Podzielę się z wami jak tylko wypróbuję :-).
Impreza w Buthier przyciągnęła bardzo dużo mieszkańców z całego Gignod i już słyszałam głosy, że za rok na pewno będzie powtórka :-). Mam nadzieję! Mi się bardzo podobało i chociaż żyjemy w ciągłym biegu (Ha! Nie myślcie, że w takiej Valle d’Aosta to jest jakieś włoskie dolce vita) to warto pielęgnować tradycje. Szczególnie, że to świetny moment nie tylko do ożywienia dawnego zwyczaju wypiekania chleba, ale i wspólnego spędzenia czasu.
Jednym słowem pierwsza impreza udana, miejmy nadzieję, że to nie ostatnia.
Trochę zdjęć z Buthier!
Kolejny wpis na blogu to wielka niewiadoma. Czekam na autoryzację wywiadu z archeolożką, z którą spotkałam się jakiś czas temu, ale jeśli nic mi nie przyjdzie na pocztę do środy to mam dla was trochę zdjęć z niedzielnego trekkingu w Cogne :-). W każdym razie w piątek zajrzyjcie.
Wow, te wielkie stolnice i piec robią wrażenie!
ps. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Agnieszka 🙂
Izo, dziękuję za życzenia :-). Stolnice rzeczywiście fajnie się prezentują!
Agnieszko, to nic dla mnie 😉 Od razu zjadłabym wszystkie. Nie ma nic piękniejszego i smaczniejszego niż chleb prosto z pieca 🙂
Pozdrawiam!
O.
Ps. Narobiłaś mi smaka, oj narobiłaś!
Tak, tak, chleb prosto z pieca to chyba najlepsze co może być! Cieszę się, że smaka narobiłam ;-p. Może za rok się spotkamy?
Oglądając zdjęcia mam wrażenie jakbym była u siebie.
Potwierdza się, że północ i południe nie są sobie tak dalekie :-).